1. Rozdziały 1-10
  2. Rozdziały 11-20
  3. Rozdziały 21-30
  4. Rozdziały 31-40
  5. Rozdziały 41-45

Depresja- poczucie bezsensu i rozpaczy.

Nie jestem osobą adekwatną do wyrażania swych opinii na ten temat. Ale mam w tej materii pewne spostrzeżenia, no i doświadczenia. Z depresją zmagałam się około 3 lat. Była ona tak silna, że pomimo brania leków, szpitala psychiatrycznego, terapii, usilnie nadal nie chciałam żyć. Niewiele pomagały rozmowy z psychiatrą (tak wtedy myślałam, po czasie zauważyłam, ze pomogły).Ciągle byłam smutna. Życie było bezsensowne – bo nie miałam dla kogo żyć! Wzięłam rozwód, dwunastoletniego syna oddalam mężowi, córka już była samodzielna, a ja byłam po poważnej chorobie-byłam niepełnosprawna. I z takim bagażem wkroczyłam w samodzielne życie (obecnie poukładałam wszystko, mam „poprawne” układy z rodziną, a z synem mieszkam).Jak byłam w zakładzie psychiatrycznym, zauważyłam, że moje schorzenie to nic w porównaniu w innymi ludzkimi chorobami. Wtedy już zaczynałam myśleć, ale jeszcze mój negatywny stosunek do wszystkiego był silny! Stale sobie powtarzałam: ”nie szukaj igły w oceanie”, toteż regularnie chodziłam na kontrole lekarskie (psychiatryczne). Zaczęłam od częstych wizyt ,a skończyłam na co trzymiesięcznych odwiedzinach pani doktor. Zaczęłam robić porządek w moim życiu. Po prostu, zaczęłam uczyć się żyć samodzielnie. Musiałam teraz sama załatwiać różne sprawy, musiałam zacząć myśleć o tym czego potrzebuję do życia, po prostu, musiałam stać się osobą odpowiedzialną, byłam samotna i mogłam liczyć tylko na siebie (tak wtedy myślałam).Obrałam sobie motto: „Umiesz liczyć, licz na siebie ”.Jestem zaradna, przedsiębiorcza, więc ta rada ze mną w życiu ”podróżuje”. Zawsze lubiłam czytać i tak od niechcenia weszłam raz do antykwariatu czy jakiegoś sklepiku z tanią, używaną książką, a ponieważ sprzedawca był bardzo dociekliwy i uczynny, wydukałam wreszcie co mnie interesuje, a chciałam czytać o życiu. On chyba czując mój stan, zaproponował mi książkę o pozytywnym myśleniu (nie pamiętam tytułu-zgubiłam ją). Zaczęłam odwiedzać moją chrzestną, która tez mając „pokręcone” życie ,o dziwo świetnie sobie radziła, dobrze funkcjonowała, jej sytuacja była stabilna, czego ja nie miałam! Z biegiem czasu, im prowadziłam z nią dłuższe i bardziej treściwe rozmowy o życiu i funkcjonowaniu w pojedynkę tym bardziej czułam się podniesiona na duchu. Ciocia, widząc mój zapał i chęć zdobywania wiedzy, pożyczyła mi książkę (tytułu nie zapomnę nigdy)”Potęga Podświadomości”- same pozytywne treści ! Ta książka była przełomem w moim smutnym życiu! Ja ją wręcz ”pożarłam” ,bo to była dla mnie nowość, że można tak żyć, funkcjonować i o dziwo cieszyć się życiem. Naprawdę, już zaczęłam inaczej myśleć, dostrzegać świat w innych barwach, już nie był tylko szary, brudny i nijaki, zaczęłam spostrzegać wszystko w kolorowych, jasnych barwach. Jasne, że to nie nastąpiło od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Mówiłam już, że myślałam, że skoro jestem sama, to samotna, a byłam nią, bo tak chciałam! To ja odsunęłam się od znajomych, nie chciałam, ba! ,wręcz nie dopuszczałam nowych znajomości. Pozostała przy mnie garstka tych wytrwałych. Fakt, mieliśmy TYLKO częsty kontakt telefoniczny (bo spotkań unikałam).Ale byli. Perswadowali mi różne sprawy, tłumaczyli, że naprawdę próbowali mnie zarazić optymizmem. Nawet czasem myślałam: „co za koleś, pisze ( w smsie) że pięknie na polu , słoneczko i trawa się zieleni”. Ja tego nie widziałam, nie czułam, byłam tak bardzo pochłonięta sobą, swoją rozpaczą(a ona właśnie wywoływała u mnie depresje).Myślałam i chciałam, aby życie kręciło się wokół mnie! Dla innych, JA miałam być najważniejsza i moje problemy i najlepiej jakby wszyscy mi przytakiwali. Byłam zapatrzona w siebie, w swoje „racje” ,tylko JA i JA. Egocentryczka! Aż wreszcie zaczęłam monosylabami-ale mówić do ludzi, uśmiechać się. Stawałam się coraz bardziej aktywna towarzysko. Nadal regularnie uczęszczałam do mojej pani Asi- psychiatry, brałam leki, które po czasie (za jej zgodą i pomocą ograniczyłam, a obecnie od lat nic nie biorę, jestem ”czysta” ).Zaczęłam czytać! Na początku zmuszałam się do kilku choćby kartek, rozpraszało mnie wszystko, nie umiałam skupić się. MAKABRA. Ale nie poddawałam się, byłam zawzięta, wiedziałam (podświadomie),że te różne książki o pozytywnym myśleniu mi pomogą. Zasada była jedna -Stosuj to co czytasz! Zapisałam się do biblioteki i teraz byłam w raju ! Połykałam wszystkie psychologiczne książki o życiu. W ogóle interesował mnie człowiek (i nadal interesuje),jego motywy postępowania, myślenie, funkcjonowanie itp. Wtedy to przeczytałam pewną mądrość, która we mnie żyje: „Aby we wszystkich okolicznościach życia być radosnym, należy ciągle wspominać swoje najciemniejsze dni”. Wiedzmy, że pesymizm jest przywilejem młodych, w starszym wieku nie ma na to czasu! Od tej chwili, nie chciałam tracić swoich jeszcze młodych lat. Coraz bardziej widziałam to, że pani Asia była zadowolona z mego nastawienia i postępowania. Z wielkim entuzjazmem udzielałam się w rożnych stowarzyszeniach, zostałam wolontariuszką w hospicjum ,nawet byłam tam stażystką ,a to wszystko robiłam, nie z nudów, a z chęci niesienia pomocy innym, miałam taką wewnętrzną potrzebę. Nie chciałam być widoczna, chciałam służyć ludziom, choćby dobrym słowem! Teraz mam masę znajomych, kilku sprawdzonych przyjaciół. A jak to osiągnęłam ? Po prostu, otwarłam się, przestałam widzieć tylko siebie, swoje potrzeby, skończyłam ze słowem-JA. teraz byli INNI - oni dostrzegali we mnie kumpelę, ale już nie byłam tylko ja. Zaczęłam interesować się życiem znajomych , ich problemami, po prostu zaczęłam ich zauważać i tym samym żyć. Spostrzegłam, że moje kłopoty schodzą na bok. Wtedy naprawdę zrozumiałam (bo doświadczyłam), że pomoc innym jest pomocą dla mnie! Już nie zajmowałam się egocentrycznie sobą, miałam chęci i czas dla znajomych. Tym sposobem zakończył się mój rozdział o depresji, o rozpaczy, o bezsilności i bezsensowności życia. Po długim czasie i wielu podejściach do 'mojego wnętrza zażegnałam depresje! Mądry napisał: ”losem ludzkim jest doznawanie na przemian-cierpienia i radości” Teraz wiem, ze to jest możliwe (cierpieć, czyli być w depresji i wyleczyć się), trzeba tylko chcieć, mieć troszkę więcej dobrej woli i dać coś od siebie. Na początku jest ciężko, nie raz płakałam zniechęcona, zrozpaczona, że nie dam rady, że problemy mnie przerastają, nie raz użalałam się, byłam w niemej rozpaczy. Zresztą depresja to jest choroba psychiki i motywacja do walki z chorobą zależy do chorego. To nie jest ludzki wymysł, fanaberia, to jest choroba. Lekarz psychiatra nie jest ”od czubków”, jest wyuczony w swej profesji i należy go z całą powagą i szacunkiem traktować, a jak to robi z powołania jak moja pani doktor, to tym bardziej. do końca moich dni będę jej wdzięczna za pomoc i zrozumienie, a w tym zawodzie trzeba umieć i lubić pracować, to nie piekarnia. Zapamiętajmy jedno: depresje jak się chce można pokonać ja pokonałam i teraz czerpię radość z życia.