1. Rozdziały 1-10
  2. Rozdziały 11-20
  3. Rozdziały 21-30
  4. Rozdziały 31-40
  5. Rozdziały 41-45

Chęć współpracy.

Współpraca z innymi narodziła się w bólach. Zawsze byłam osóbką samowystarczalną i niezależną. Takie myślenie miałam do czasu, aż zapadłam w chorobę, W sumie to dzięki chorobie zrozumiałam, jakie mam ograniczone myślenie. W jednej z książek o pozytywnym myśleniu wyczytałam, że nigdy nie będę samowystarczalna! Zawsze będzie ktoś, kto mi będzie potrzebny, choćby ktoś kto posłuży dobrą radą. Myślałam, że jak się ma pracę, mieszkanie, rodzinę itp. to wystarczy. Myślałam, że za pieniądze mogę mieć wszystko, ale nie pomyślałam, że za kasę nie kupię drugiego człowieka (nie mogę mieć go dla siebie). Teraz wiem, że nie jestem samowystarczalną „Zosią samosią” i to nie dlatego, że jestem niepełnosprawną ruchowo, ale dlatego, że ogólnie potrzebuję pomocy innych ludzi. A zdrowie? A Bóg? Jego pomocy potrzebuję niezmiennie! nieustannie! Przekonałam się, że potrzebuję bardzo pomocy w momencie przeprowadzki! Od samego początku pomagali mi rodzice. Ktoś by powiedział: to normalne, pomagali dziecku. To wcale nie był ich obowiązek! Pomagali, bo widzieli we mnie człowieka, pomagali nie tylko w remoncie, przeprowadzce, opłacali wszystko (fachowców tez) i jeszcze pomogli w załatwianiu niezbędnych formalności. Więc gdzie moja samowystarczalność? Pora była, aby do mnie dotarło, że żyję wśród pomocnych ludzi, których trzeba tylko nauczyć się prosić. Otaczają mnie ludzie, więc, „ściągnij, o pani, czapkę z głowy i pokornie proś”. Byłam nieufna, zamknięta, typowa „niedotykalska”, może nie odludek, ale lubiłam swoje towarzystwo, inni męczyli mnie, lubiłam być sama. Szczere dziękuję było dla mnie trudnym słowem, ale wiedziałam, że pomijanie go oznacza brak pokory, a ja chciałam wyzbyć się pychy, być otwarta, lubiana, a nie cyniczna, zakłamana, bo taki powinien być człowiek, aby mu się dobrze współpracowało z innymi. Myślę, że dopiero wtedy „otwarliście moje oczy”. Dziś mam wielu znajomych, nawet paru przyjaciół i dbam o te znajomości. Bo nie sztuką jest zawrzeć znajomość, ale trzeba o nią nieustannie dbać, ponieważ, aby „otrzymywać trzeba dawać”. Jestem Najwyższemu wdzięczna, że choć późno, ale zmienił moje myślenie i dziś umiem szczerze poprosić kolegę o np. wbicie gwoździa, naprawienie szafy itp. To samo z sąsiadami i postronnymi ludźmi. Jestem lubiana. Dlatego opowiedziałam własne doświadczenie, bo to nie teoria i każdy może wyciągnąć z niego lekcję. Trzeba otworzyć się do ludzi, zaufać (w granicach rozsądku), a przede wszystkim, przyoblec na twarz uśmiech i mieć pogodą ducha, a wtedy zapewniam, że życie będzie łatwiejsze.