1. Rozdziały 1-10
  2. Rozdziały 11-20
  3. Rozdziały 21-30
  4. Rozdziały 31-40
  5. Rozdziały 41-45

Siła i moc w nas samych.

Ktoś mnie kiedyś zapytał: skąd w tobie tyle siły do działania? O mojej sile później, bo nasuwa mi się wspomnienie o pracy z bardzo silnymi ludźmi, przejawiającymi taką moc, że aż pozazdrościć. Ale od początku! Po mojej chorobie (jestem niepełnosprawna po wylewie) zapragnęłam pomagać ludziom, w gorszych chorobach. Nie przypuszczałam nawet, że kurs (dla niepełnosprawnych) opiekunki nad starszymi i schorowanymi oraz wolontariat to będzie TO moje powołanie! Po czterdziestce przeszłam metamorfozę! Chodziłam na kurs, pilnie współpracowałam z wykładowcami i... dostałam się na półroczny staż do najlepszego, najbardziej popularnego hospicjum. Jest to duży, przestronny obiekt, bardzo dobrze wyposażony w sprzęt ratujący życie jak i w personel. Miałam cale piętro i parter do zapoznania. Tam poznałam wielu ludzi, których siła i chęć walki o swoje zdrowie (o swoje ”być albo nie być”) była tak silna, że aż mnie zadziwiała i przerastała. Ludzie ci posiadali w sobie taką moc, która wręcz czyniła ich WIELKIMI. Dokonywali czasem rzeczy niemożliwych (patrząc na ich stan zdrowotny). Z wieloma osobami poznałam się bliżej i zaprzyjaźniłam, naprawdę nielicznych ogarnął pesymizm „na końcu drogi”, całkowita niechęć do życia. Naprawdę to były wyjątki. Ludzie świadomi, że są śmiertelnie chorzy, chcą przeżycia, funkcjonowania w miarę odpowiednio, a najważniejsze nie chcą litości, użalania się. Nie spotkałam osoby, która by nie była pogodna nieziemsko cierpliwa , pomimo bólu, jakiego doznawała. Wszystkich cechowała pogoda ducha, która, o dziwo, udzielała się innym. Bedę okres stażu zawsze wspominać z rozrzewnieniem, bo tych przeżyć nie zapomina się, a ci ludzie będą zawsze żyli w moim sercu. Jak sobie przypomnę ile dowiedziałam się od nich o zwykłym, codziennym życiu, ile najzwyklejszych rozmów przeprowadziłam o dziennych realiach, ba, nawet o ich marzeniach, np. żeby zasadzić kwiatki na wiosnę na balkonie. Takie najzwyklejsze marzenia! Praca z tymi ludźmi i przy nich nie była ponad moje siły, choć była bardzo wyczerpująca, ale zawsze współpracownicy uważali na moją niepełnosprawność i ograniczenia. Wbrew pozorom bycie w ciągłym ruchu, używanie obu rąk to była dla mnie rehabilitacja. Choć po ośmiu godzinach w ruchu byłam bardzo zmęczona, nigdy nie opuszczałam hospicjum zniechęcona, zniesmaczona, zawiedziona czy rozczarowana. Zawsze kończyłam pracę uśmiechnięta, żegnałam się serdecznie, wiedząc, że spotkamy się następnego dnia. Czasem już do takich spotkań nie dochodziło, ale ja umiałam to sobie wytłumaczyć. Ci śmiertelnie chorzy ludzie nauczyli mnie pokory wobec życia. Dzięki nim, idąc do domu, na autobus nabierałam sił, ciągle powtarzałam sobie: „Adriana, ty ledwo idziesz, ale idziesz do domu, a oni w hospicjum muszą być i nie wiadomo czy dożyją jutra”. Po kilkugodzinnej pracy, czułam się WIELKA, przebywanie z tymi ludźmi podnosiło mnie na duchu. Tak się często zastanawiałam: kto komu pomaga? Ponieważ ONI poprzez swoją wielką chęć przeżycia dawali mi wewnętrzną moc i silę do walki z własną chorobą. Jedno wiem na pewno, praca z ludźmi chorymi dodawała i dodaje mi sił, nie czuję się niepełnosprawną ruchowo, bo nawzajem sobie pomagamy i cieszy mnie to, że umiem i chcę wspierać dobrym słowem w trudnych chwilach. Dla takich chwil uwierzcie, warto żyć!